Zaproponowałem dziś rano, że zjemy śniadanie w wschodniej loggi.
Żona wolała jednak zachodni taras, który do popołudnia jest w cieniu wyższej części domu.
Niektórzy jeszcze unikają słońca, zatem jest lato.
Ale bloger Marcin z Pruszkowa już rozpowiedział swoje przeczucie kalendarzowe i jako pierwszy w tym towarzystwie przedwczoraj ogłosił nadejście jesieni. Rzecz oznajmiono nie czekając na iudicium poważniejszych autorytetów kalendarzowych. Pozostaje mi tylko przypomnieć to, co zapowiedziałem ogłaszając tutaj 25 maja początek lata: miało ono potrwać od św. Urbana do św. Symforiana.
Czyli do dzisiaj, 22 sierpnia.
Było to dla wszystkich pracowite lato. Nic odkrywczego: wypełniała je ciągła latanina.
Tylko pilne oczy mogły przyłapać pracowników w locie, jak rzucali cień przed wylądowaniem.
Obserwowano popisy alpinistyki kwiatowej
Pracownicy ledwo mogli na chwilę przysiąść
Spotykano starych znajomych.
Poznawano nowych pracowników
Szła swoimi torami walka o życie. Ach, ten patos. Nad czarną otchłanią!
W czasie prac, walk i dzięki nim wzrastało nowe życie. Tak, tak, znowu patetycznie, ale tu też trzeba patosu.
Działo się to w tajemniczych laboratoriach
Albo na naszych oczach
Pojawiało się i odchodziło, jak to lato.
Było to lato, podczas którego okazało się, że nasturcje mają palisady, a za nimi w cichych ogrodach goszczą postacie które muszą wciąż opowiadać swoje historie, gdyż inaczej zginą. Muszą je opowiadać ale gdy to robią, wielu się odwraca, i ucieka za metalowe, lepsze barierki.
I właśnie to pracowite Lato przyniosło i zostawiło dla Was koszyk antonówek. Starczy dla wszystkich, którzy tu zajrzą. Choć od wczoraj parę ubyło. Racuszki są przepyszne.
Jeśli coś równie ważnego pominąłem, to każdemu wolno coś dodać.